Wielki człowiek na czworakach
TADEUSZ Różewicz jest z powołania niejako prześmiewcą i szydercą - naigrawa się z pustogłowia i pustosłowia, wyświechtanych pojęć i schematów, słowem obala pewne pracowicie tworzone mity. Tak było np. w "Grupie Laokoona", tak jest też w jego tragikomedii "Na czworakach", którą na gdańskiej scenie Teatru "Wybrzeże" prezentuje obecnie gościnnie zespół warszawskiego Teatru Dramatycznego. Czołowego bohatera tej opowieści, "członka akademii", dramaturga Laurentego można by nazwać wielkim człowiekiem na czworakach - nie tylko bowiem autentycznie znaczną część żywota spędza wędrując na dłoniach i kolanach, ale w dodatku... taki z niego twórca, jak ze mnie buddyjski duchowny. W skrzętnie chronionej szufladzie zamiast cennych manuskryptów trzyma... parę tuzinów zepsutych jaj (bo zasłyszał, że któryś z luminarzy literatury trzymał zawsze w biurku podgniłe jabłka), udziela wywiadów, odprawia i kwitkiem ministrów, dziwaczeje, zapada na jakieś nietypowe dolegliwości (np.... łuszczycę jamy ustnej), tylko... nie widać by cokolwiek w życiu robił, chociaż - jak fama głosi - "jakieś sztuki pitrasi bez końca". Różewicz z lubością i znawstwem przedstawia ten światek "gipsowych humanistów", ludzi którym ordery przypina się... nie tyle może na plecach, co na kieszeniach, operujących mową - trawą, która zrobiła u nas dużą karierę... Przeplata swoje rozważania nieraz grubym słowem, jakimś rzuconym od niechcenia stwierdzeniem, że np. dla liryka najlepszy wiek do odstrzału jest trzydziestka, ubarwia znanymi powiedzonkami o członkach związku literatów, cieplarniach i oranżeriach związkowych... Podaje to wszystko przemieszane jak groch z kapustą, albo jak... przewijająca się przez całą tę tragikomedię zupka mleczna, w której nasz bohater ląduje w końcu tworzę - niczym ci z amerykańskich komedii filmowych w kremowych tortach...
Wydaje mi się, iż Różewicz tekst twój proponuje realizatorom na zasadzie luźnego raczej tworzywa, z którego dopiero można ułożyć sceniczny kształt dzieła. Gdyby "Na czworakach" czytać tylko - niewiele z tego utkwiłoby w pamięci. Może kilka zabawnych zwrotów, dowcipów, mniej już sytuacji - które stworzyć może dopiero realizator spektaklu. W Teatrze Dramatycznym sztukę opracował dramatycznie i reżyserował Jerzy Jarocki - niewątpliwie jeden z najwybitniejszych naszych współczesnych reżyserów. Do pomocy miał choreografa Jerzego Makarowskiego i scenografa Kazimierza Wiśniaka - który także zaliczany jest do krajowej czołówki (zagracona scena - ni to muzeum, ni to archiwum, biblioteka, galeria rzeźb czy gabinet oprawnych, rozwieszonych na ścianach fotografii, znakomicie wprowadza w nastrój groteskowej opowieści). Gdy wreszcie dodamy do tego oprawę muzyczną Stanisława Radwana - możemy stwierdzić, iż teatr Gustawa Holoubka bardzo starannie potraktował sztukę Różewicza, zapewniając jej zresztą także pierwszorzędną obsadę aktorską. Zbigniew Zapasiewicz jako Laurenty zademonstrował pełnię chyba swych możliwości aktorskich - a i akrobatycznych także, dając istny popis scenicznego ruchu. Znakomita, zwłaszcza w końcowej scenie, gdy jako pogromczyni rzuca wszystkich wokół "na czworaki", jest Ryszarda Hanin (Pelasia). To są dwie wiodące role spektaklu - chociaż na słowa uznania zasługuję takie Zbigniew Koczanowicz w charakterystycznym wcieleniu stylowego obszarpańca Sitki, Mirosława Krajewska jako pełna zapału dziennikarka, która pół roku przygotowuje się do rozmowy, czy Józef Nowak w niezwykłej roli Pudla. Doktorem Racapanem jest Andrzej Szczepkowski, hermafrodytem Tadeusz Bartosik, milicjantami, grabarzami i panami od wszystkiego - Henryk Czyż, Marek Kondrat, Piotr Skarga, Jarosław Skulski i Ryszard Szczyciński. Ci wszyscy zaprezentowali prawdziwy sceniczny "groch z kapustę" - trochę farsy, parodii opery, baletu, trochę pantomimy, zapasów, bójek, akrobatyki i nie tylko chodzenia na czworakach, ale nawet stania no głowie. Gdy dodamy do tego układy plastyczna w wykonaniu czterech nagich, zgrabnych dziewcząt - będzie już pełnia wrażeń...